33-100 Tarnów, ul. Legionów 30,   poniedziałek, środa, piątek - godz. 10- 12,   telefon: 0-14 63-17-347

Dekrety i Listy Pasterskie Biskupi do Akcji Katolickiej Materiały n/t Akcji Katolickiej Program działania i terminarz
Rada Instytutu Zarząd Instytutu Uchwały Rady Instytutu Wykaz oddziałów parafialnych
Różaniec w Radio Plus Asystenci Dekanalni Statut i Regulamin Sztandar
 

BISKUPI DO AKCJI KATOLICKIEJ

 
Homilia wygłoszona w dniu 16.01.1999. w Bazylice Katedralnej w Tarnowie podczas Mszy Świętej rozpoczynającej spotkanie Prezesów POAK Diecezji Tarnowskiej.

Kształtowanie sumienia społecznego

W czytanej dzisiaj Ewangelii św., w jej krótkim fragmencie, widzimy Chrystusa w bardzo różnym otoczeniu. Idzie wśród tych, którzy są szanowani, czcigodni, idzie wśród obcych, nieznanych. Siada do stołu także z tymi, którzy byli nienawidzeni, pogardzani, bo byli przedstawicielami władzy okupacyjnej, z celnikami. Spośród siedzących w komorze celnej powołuje swojego Apostoła, przyszłego Ewangelistę, Św. Mateusza. To wszystko ludzi bulwersuje, dziwi, szokuje. Niektórzy mają Mu to za złe, inni się znów cieszą. Czy nie tak jest i obecnie ?

Chrystus i dziś chce iść do wszystkich bez wyjątku. Nikogo nie przekreśla, ani nie odrzuca. Chce zanieść swoją Ewangelię i Zbawienie, a więc bardzo dobrą nowinę wszędzie. Chce każdemu pokazać wielką szansę na życie i na wieczność - że może być z Bogiem, może być zbawiony. Chce wszystkim objawić dobroć, nieskończoną miłość, chce objawić swojego Ojca Niebieskiego. Do wszystkich posyła swego Ducha, który uprzedza dobrą wolę człowieka. Bez tej dobrej woli nie może człowieka przemienić, mimo iż jest Wszechmogący. Ale taki sobie porządek Bóg ustanowił, że w pewnym sensie ograniczył swoją wszechmoc wobec osoby ludzkiej. I dzisiaj Jezus przychodzi w bardzo zróżnicowany świat. To Jego przychodzenie jest niezależne od przynależności, czy nie przynależności do NATO, ani do Unii.

Wszyscy w tej chwili znajdujemy się na jakimś wielkim skrzyżowaniu rozmaitych prądów, rozmaitych dróg, różnych nurtów dobra i zła. To wszystko na nas działa.

W tym wszystkim religia zaczyna się stawać dla niektórych ludzi jakąś cząstką wielkiej całości, jak w tyglu, w którym może się zmieniać, w którym może być przystosowywana. A stopień tego przystosowania właśnie, decyduje o tym, czy to jeszcze jest religia, czy już religią nie jest; czy to jest już tylko ludzki twór, czy to człowiek podpisuje się swoją wiarą pod Wolą Bożą, czy też człowiek chce podpisać Pana Boga pod swoją wolą, niosąc nawet Jego sztandar. W tym ogromnym zamieszaniu bardzo często pojawia się tendencja spychania wiary i religii w sferę wyłącznie prywatną. Jest tendencja, aby religia obowiązywała w sensie jakichś formalnych aktów: pacierz, Msza św. niedzielna, Spowiedź św. na większą okazję, Komunia św., a życie wokół może sobie biec tak, żeby interes (ten chwilowy, doczesny, nie ten ostateczny) był jak największy. Bo na ten ostateczny gdy człowiek mocny i dużo może jeszcze zgarnąć, to tak łakomie nie patrzy. W tym tyglu przemian, różnych nurtów mamy do czynienia ze skłonnością do traktowania wiary sytuacyjnie. I tak po cichu, nawet stosowania zasady, że cel uświęca środki.

Niedawno w telewizji, mogę powiedzieć, bo to publicznie szło, pewna osoba, skądinąd szacowna osoba, powołując się rzekomo na swojego proboszcza mówi, że dla dobrej sprawy można kłamać, i to publicznie. Nie sądzę, że jej proboszcz tak wytłumaczył, ale ona w swojej swadzie ludowej, w tej swojej chęci bycia popularną, strzeli sobie coś takiego na całą Polskę. I nie myślę, żeby sobie to za złe poczytała. To jest pewien symptom, jak łatwo tego typu myślenie funkcjonuje i jest uważane za coś normalnego. A dzisiaj słyszymy w Piśmie Św., dziś do nas Pan Bóg przez to Pismo Święte mówi tak: "Prawo Pańskie jest doskonałe i pokrzepia duszę" (Ps 19,8), a więc nie może człowiek poprawiać Prawa Pańskiego. Ono jest doskonałe, bo doskonały jest Bóg. I ono nie jest po to, żeby przytłoczyć ludzką duszę, ale ono tę duszę pokrzepia. Czyni ją zdrową, nadaje jej ten kierunek , który z Boga płynie i on jest najlepszy dla nas. I dalej mówi nam Słowo Boże o Prawie Pańskim: "Jego słuszne nakazy radują serce" (Ps 19,9). A więc Prawo Pańskie w swej słuszności nie jest po to, żeby przygnębić człowieka, ono ma rozradować serce. Zresztą już sam fakt, że człowiek nie musi błądzić, że nie musi tracić energii i siły na poszukiwania jest powodem do tej radości. Prawo Pańskie raduje serce. I czytamy dalej w Psalmie Boże Słowo: "Sądy Pana, prawdziwe, a wszystkie razem słuszne" (Ps 19,10). Wszystkie razem. Nie może człowiek wybiórczo nastawiać się do Bożej myśli, do Bożego prawa i przebierać jak w koszyczku z gruszkami - która bardziej dojrzała to teraz, a która mniej, to na kiedy indziej. Prawo Pańskie prawdziwe. Są te prawa "wszystkie razem słuszne". Tym prawem Pańskim mamy kształtować swe widzenie, swoje sądy, swoje wewnętrzne sumienie. Ono jest tym Bożym heroldem posłanym do naszej duszy.

Ale, Drodzy Zgromadzeni, chciałbym dziś na tym spotkaniu, szczególny akcent położyć na znaczenie tego prawa w wymiarze społecznym, w tym, co można by określić sumieniem społecznym. Bo na ogół katolicy, tacy nasi zwyczajni ludzie, łatwiej przyjmują Prawo Pańskie w odniesieniu do własnego sumienia wewnętrznego. Świadczy o tym chociażby to, że się coraz częściej spowiadają, a więc widzą swe braki, swe grzechy. To Prawo Pańskie, jeśli im ktoś przedstawi, ukierunkuje na nie, są skłonni przyjąć. Natomiast w wymiarze społecznym, jakby poza duszą człowieka, ale w duszy społeczeństwa - mówię przez analogię - jest trudniej z uformowaniem tego, co my nazywamy opinią publiczną, opinią społeczną według myśli Bożej. Myśmy się bardzo mocno oswoili, przynajmniej moje pokolenie, z tym, że istnieje rozdział Kościoła od państwa, a to oznaczało oddzielanie religii i wiary od życia. Gdzieś tam w duszy, gdzieś tam przy pacierzu, gdzieś tam w domu, gdzieś tam w kościele - proszę bardzo, ale "życie to jest życie". I to w mentalności naszych polskich katolików jest tak mocno zakodowane, nawet u pobożnych, nawet u tych, którzy duże ofiary na potrzeby dobroczynne i kościelne składają, jest to bardzo mocno zakodowane. Tak myślę, że wielką rolą Akcji Katolickiej jest takie dogłębne przepracowywanie tej naszej mentalności. To będzie długi proces kształtowania tego, co możemy nazwać sumieniem społecznym, żeby ludzie wyszli w sprawach publicznych, w tych sprawach życiowych jakby poza swą duszę, żeby także starali się odczytać jak jest Boża wola, jak to powinno być po bożemu i żywić takie głębokie przekonanie, że jeżeli to będzie po bożemu, będzie to i po ludzku. Człowiek tym bardziej jest człowiekiem, tym bardziej wzrasta w swoim człowieczeństwie im bardziej wnika w Boga, w Jego myśli, w Jego wolę i stara się zidentyfikować, zjednoczyć i wprowadzić to Boże odbicie w siebie i w całą swoją działalność.

Straszą nas państwem wyznaniowym. Dopiero wczoraj wieczorem, w telewizji, jeden ze znanych ludzi, który zawsze wszystko wie najlepiej na świecie, właśnie mówił, że Kościół chce stworzyć państwo wyznaniowe. Państwo wyznaniowe byłoby wtedy, gdyby się wymuszało, ze stosowaniem sankcji postępowanie wg przepisów religijnych. Tymczasem Kościół jest posłany żeby ewangelizować. I w tym znaczeniu Kościół chce rzeczywiście przeniknąć Ewangelią, chce przeniknąć Bożym Słowem ludzkie życie, bo uważa, że to jest wielkie dobro dla człowieka, z tym, że nigdy nie wymusza. "Jeśli chcesz". I nieraz z cierpliwością przez lata i dziesiątki lat czeka na czyjeś nawrócenie. A jeżeli ten się nawraca po dziesiątkach lat, Kościół się cieszy. Nie mówi mu: "za późno, panie", "teraz to się już zbaw sam". Tak nie mówi. Oczywiście są też ludzie w Kościele i w państwie, którzy by woleli powycinać, zrobić porządek jednym pociągnięciem, tak raz, dwa, ale przecież sam Jezus mówi, że pszenica i kąkol mają rosnąć aż do żniwa.

Dzisiaj słyszeliśmy fragment z Listu do Hebrajczyków, który mówi: "Żywe jest Słowo Boże i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ciała, stawów i szpiku, zdolne osądzać pragnienia i myśli serca". Z jakąż mocą, w sposób obrazowy, ukazuje autor tę Bożą myśl, że Słowo Boże ma wejść głęboko i przeniknąć wszystko. Porównanie słowa do ostrego miecza, że przenika duszę i ducha, szpik - aż tam -, że ma być tym kryterium oceniającym myśli i pragnienia serca. I chodzi o to, żeby właśnie to żywe, przenikające Boże Słowo wchodziło w sumienie, nie tylko to osobowe, ale też i w sumienie społeczne.

Zastanówmy się pokrótce, jak działać, aby to się mogło dokonywać. Bo to się nigdy nie dokona w stu procentach, to się musi ciągle dokonywać. I to my jesteśmy, jak ten syn Alfeusza, wezwani, abyśmy współpracowali w tym wchodzeniu Słowa Bożego w świat, aby Ono mogło ten świat uzdrawiać, ukierunkowywać, czynić środowiskiem wzrostu ludzi.

Potrzebna nam jest bardzo mocna świadomość, że świat jest Boży. Że świat jest Boży. Gdy człowiek poczuje się absolutnym władcą świata, to koniec. To jest blokada dla prawdziwej wiary, prawdziwej religijności. Świadomość, że świat jest Boży, że jest w nim Boża Opatrzność, że świat jest Bożym darem a my ludzie jesteśmy wezwani, będąc podobnymi do Boga, w jakimś formacie swoim ludzkim, abyśmy współpracowali z Nim w kształtowaniu tego świata we wszystkich wymiarach, w tym przyrodniczym i tym społecznym i tym psychologicznym, wewnętrznym. Boży świat, Boży teren.

Pan Bóg kiedyś Mojżeszowi powiedział, kiedy stanął przed palącym się krzakiem, co było znakiem szczególnej obecności Boga: "Mojżeszu, zdejmij obuwie, bo ziemia na której stoisz jest święta". Gdy się wchodzi do meczetu muzułmańskiego, trzeba zdjąć obuwie i zostawić przed wejściem. Gdy się wchodzi w Boży świat to trzeba "zostawić obuwie", co nie znaczy, że mam chodzić boso, ale jakby bez obuwia, właśnie w tym sensie, że z szacunkiem, z tym poczuciem, że nie jestem całkiem u siebie. Jest taka książka pt. "W drodze", w której autor (J. K. Huysmans) ukazuje swoją drogę do Boga. Pisze, że najbardziej go denerwowało, gdy widział jak w kościele tzw. pobożne osoby, tak się swobodnie czują, że chodzą sobie jak stara kura po śmietniku. Jego, który dopiero szukał wiary to drażniło, że człowiek wobec Boga tak się może zachowywać. My powiemy, że jesteśmy w domu Ojca. W domu Ojca człowiek czuje się swobodnie. Dla niego to było za swobodnie. Wspominam ten obraz po to, żeby pozostała w nas mocna świadomość, że żyjąc w tym świecie, jesteśmy na Bożym terenie i mamy wielkie Boże wezwanie, aby ten świat, także w jego ludzkim wymiarze, kształtować po bożemu.

To jest wielkie powołanie, to jest ewangelizacja, to jest ta również "nowa ewangelizacja". Często się dzisiaj używa tego określenia "nowa ewangelizacja". Myślę, że ewangelizacja zawsze będzie nową, bo będą nowi ludzie, nowe sytuacje, trzeba będzie nowych sposobów, nowej gorliwości i trzeba będzie zawsze odnawiać swoją wierność Bogu, a to dlatego, że nasze myślenie jest trochę przyprószone pyłem tego świata i dość łatwo ulega zniekształceniu. Dość łatwo człowiek odchodzi od takiego bardzo wyraźnego autentyzmu ewangelicznego. My jesteśmy skłonni żeby sobie w życiu coś złagodzić. Szukamy jakichś łatwiejszych rozwiązań a tymczasem trzeba się wciąż odradzać, wciąż na nowo zaufać Chrystusowi, wciąż poznawać myśl Bożą, ład Boży, wciąż przyjmować to, jakby dostosowywane co do formy i akcentów nauczanie, będąc przy tym wiernym swojemu Mistrzowi. Wciąż trzeba, żebyśmy wprowadzali Ewangelię we wszystkie dziedziny życia, by Słowo Boże przenikało aż do szpiku, jak mówi nam dzisiejsze pierwsze czytanie.

Ojciec Święty, kiedy był w Lourdes w 1983 roku, w tym miejscu, które jest dla świata jakimś symbolem uzdrawiającego działania Boga, za przyczyną Matki Najświętszej, tam Ojciec Święty mówił też takie słowa: "Kiedy ludzie próbują budować humanizm bez Boga, wtedy tracą poczucie grzechu, a także poczucie sensu życia. Sumienia się zaciemniają, (...) nie umieją odróżnić dobra od zła, wielu nie wie co to grzech, albo nie chce wiedzieć". Nie chce wiedzieć. I to jest sytuacja, która, gdy człowiek się jej poddaje, czyni go w pewnym sensie nieuleczalnym. Człowiek, który się nie chce poddać diagnozie i w związku z tym przyjąć odpowiedniego leczenia, skazuje się na nieuleczalność. I te symptomy nieuleczalności są dziś bardzo mocno obecne. Dlatego też ci, którzy usiłują bardziej świadomie, z większą wiarą, z większą wdzięcznością Bogu jakoś włączyć się w ewangelizację, nie tylko siebie ale i całego środowiska, winni czuwać, aby nie ulegali tej presji świata bez Boga. Żeby tej presji nie ulec, żeby mieć odwagę w jakimś gremium powiedzieć : "Słuchajcie Państwo, przecież to jest Boskie przykazanie, przecież On chyba lepiej wie niż my i nam lepiej życzy niż my sami sobie". To jest najprostsze stwierdzenie. Ilu ludzi stać na to, aby w jakimś większym zespole, gdzie są różni ludzie po prostu się odwołać do Pana Boga? Powiedzmy nawet, ilu rodziców w domu stać na to, aby dorastającemu synowi, córce powiedzieć: słuchaj Marysiu, Pan Bóg tak każe. Używają innych argumentów, które też mają sens, ale które ostatecznie mogą być niewystarczające. A więc potrzebna jest nam ta odwaga odnoszenia się do Boga, potrzebne jest nam to ciągłe odświeżanie także swojej wierności czystej, prawdziwej Ewangelii, nie tej przykurzonej, nie tej zniekształconej. I potrzebne jest to zwykłe, bez ostentacji, osobiste świadectwo, że ja wszędzie się liczę z Bogiem i liczę na Pana Boga. Dlatego też mam w sobie dużo wewnętrznej siły, nie poddaję się, nie załamuję, nie zniechęcam, robię to co do mnie należy. Wiem, że jestem ograniczony, że nie jestem w stanie dokonać rzeczy niemożliwych, ale to co mogę, to bardzo dużo. To jest nieraz daleko więcej niż ludzie robią. Stać ich nieraz na dużo więcej, ale ponieważ nie mogą zrobić cudów, to mówią: "I tak światu nie dasz rady" i nic nie robią. Nie rozumieją, że właśnie potrzebne jest to osobiste świadectwo: robić tyle na ile mnie stać.

Dzisiaj słyszeliśmy w Ewangelii, jak Pan Jezus mówi, że przyszedł leczyć, i że nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Leczyć nie niszczyć. Zwrócił uwagę na siedzącego na cle Lewiego i powołał go i z niego uczynił Ewangelistę. My mamy czasem tendencję do takiego dzielenia: czarne-białe, mamy czasem tendencję do skreślania kogoś z listy. Tymczasem Chrystusowe podejście jest inne: leczyć, to co ludzkie. Jest w naszym świecie bardzo wiele instytucji a będzie ich jeszcze więcej. Dawniej wszystkiego było tylko tyle, ile państwo ludowe przepisało i tak to musiało być. Z góry można założyć, że będą w tych instytucjach pewne niedoskonałości, braki, że ludzka słabość w nich będzie dawała o sobie znać. I jakie ma być nasze nastawienie? To właśnie Chrystus uczy nas, że to co się ma źle, potrzebuje lekarza, nie zniszczenia, bo jeżeli to może służyć człowiekowi, to chociaż tam są pewne braki, chociaż tam są nawet pewne złe zjawiska, to nie można działać na zasadzie wycinania, ale musimy działać na zasadzie uzdrawiania, cierpliwego poszukiwania, nieraz obliczonego na dłuższy proces. To jest też tworzenie społecznego sumienia, również co do sposobu działania.

I dzisiaj, w bardzo ostrych słowach, o tym jaką ma moc Boże Słowo i jak ma przenikać, w Liście do Hebrajczyków mówi nam Pan Bóg: "Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę do uzyskania pomocy w stosownej chwili" (Hbr 4,16). Zaczynamy ten dzisiejszy dzień tutaj, nasze spotkanie, takim właśnie przybliżeniem się do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie, abyśmy znaleźli łaskę i to jest nam potrzebne zawsze, w naszym wysiłku wprowadzania Bożego Słowa w siebie, w swoje środowisko. Wciąż trzeba nam się przybliżać z ufnością do tronu łaski.

Jesteśmy w przeddzień jakby, przyjazdu Ojca Świętego. 16 czerwca będzie w naszej diecezji, w Starym Sączu. Już przygotowania trwają. Bardzo wielu jest tu zaangażowanych, którzy mogą pomóc w tych przygotowaniach. Patrzymy, jak Ojciec Święty drżący, niemłody, sterany, ma odwagę prawie 13 dni być w Polsce. Tak bardzo utrudzony. Jaka tu ogromna siła zaufania Panu Bogu, ile wciąż tej cnoty wytrwałości, aby nie ustawać, aby do końca być wiernym tym słowom "Totus tuus"; słowom bliskim sercu, niesłychanie zobowiązującym słowom: "Totus tuus".

Zakończmy to rozważanie myślą Św. Augustyna. Wiemy, że żył w świecie jeszcze prawie pogańskim, że i w jego rodzinie matka była chrześcijanką, a ojciec poganinem. Wiemy, że przeszedł okres życia bardzo pogańskiego. Wiemy, że wezwany przez Boga, wydobył się z tego, stał się wielkim chrześcijaninem, biskupem Hippony. Ten właśnie Św. Augustyn wzywa między innymi do takiego wytrwałego, usilnego działania i postępowania naprzód. Mówi tak : "Umrzesz tego dnia, którego powiesz : wystarczy! Dlatego rób coraz więcej, idź wciąż naprzód, bądź zawsze w drodze, nigdy nie zawracaj i nigdy nie zbaczaj z drogi!" Bądź w drodze, to nie znaczy, żeby biegać tam i z powrotem, ale żeby dążyć do osiągania celów. Nie mów wystarczy, bo umrzesz, nie w sensie fizycznym, ale skończysz się w swym rozwoju, to jest jakaś śmierć - zakończenie swego rozwoju, a więc nie mów nigdy - wystarczy. Jeszcze coś mogę. Jeżeli nie mogę, to pozostaje jeszcze cierpienie. To też jest działanie zbawcze. "Rób coraz więcej, idź wciąż naprzód, bądź zawsze w drodze, nigdy nie zawracaj, nigdy nie zbaczaj z drogi". Niech nam Bóg w tym pomoże. Amen.

Bp Jan Styrna

 
kontakt: ak@diecezja.tarnow.pl