Homilia wygłoszona w dniu 16.01.1999. w Bazylice
Katedralnej w Tarnowie podczas Mszy Świętej rozpoczynającej
spotkanie Prezesów POAK Diecezji Tarnowskiej.
Kształtowanie sumienia społecznego
W czytanej dzisiaj Ewangelii św., w
jej krótkim fragmencie, widzimy Chrystusa w bardzo różnym
otoczeniu. Idzie wśród tych, którzy są szanowani,
czcigodni, idzie wśród obcych, nieznanych. Siada do stołu
także z tymi, którzy byli nienawidzeni, pogardzani, bo
byli przedstawicielami władzy okupacyjnej, z celnikami.
Spośród siedzących w komorze celnej powołuje swojego
Apostoła, przyszłego Ewangelistę, Św. Mateusza. To
wszystko ludzi bulwersuje, dziwi, szokuje. Niektórzy mają
Mu to za złe, inni się znów cieszą. Czy nie tak jest i
obecnie ?
Chrystus i dziś chce iść do
wszystkich bez wyjątku. Nikogo nie przekreśla, ani nie
odrzuca. Chce zanieść swoją Ewangelię i Zbawienie, a
więc bardzo dobrą nowinę wszędzie. Chce każdemu
pokazać wielką szansę na życie i na wieczność - że
może być z Bogiem, może być zbawiony. Chce wszystkim
objawić dobroć, nieskończoną miłość, chce objawić
swojego Ojca Niebieskiego. Do wszystkich posyła swego
Ducha, który uprzedza dobrą wolę człowieka. Bez tej
dobrej woli nie może człowieka przemienić, mimo iż
jest Wszechmogący. Ale taki sobie porządek Bóg ustanowił,
że w pewnym sensie ograniczył swoją wszechmoc wobec
osoby ludzkiej. I dzisiaj Jezus przychodzi w bardzo zróżnicowany
świat. To Jego przychodzenie jest niezależne od przynależności,
czy nie przynależności do NATO, ani do Unii.
Wszyscy w tej chwili znajdujemy się na jakimś wielkim
skrzyżowaniu rozmaitych prądów, rozmaitych dróg, różnych
nurtów dobra i zła. To wszystko na nas działa.
W tym wszystkim religia zaczyna się
stawać dla niektórych ludzi jakąś cząstką wielkiej
całości, jak w tyglu, w którym może się zmieniać, w
którym może być przystosowywana. A stopień tego
przystosowania właśnie, decyduje o tym, czy to jeszcze
jest religia, czy już religią nie jest; czy to jest już
tylko ludzki twór, czy to człowiek podpisuje się swoją
wiarą pod Wolą Bożą, czy też człowiek chce podpisać
Pana Boga pod swoją wolą, niosąc nawet Jego sztandar. W
tym ogromnym zamieszaniu bardzo często pojawia się
tendencja spychania wiary i religii w sferę wyłącznie
prywatną. Jest tendencja, aby religia obowiązywała w
sensie jakichś formalnych aktów: pacierz, Msza św.
niedzielna, Spowiedź św. na większą okazję, Komunia
św., a życie wokół może sobie biec tak, żeby interes
(ten chwilowy, doczesny, nie ten ostateczny) był jak
największy. Bo na ten ostateczny gdy człowiek mocny i dużo
może jeszcze zgarnąć, to tak łakomie nie patrzy. W tym
tyglu przemian, różnych nurtów mamy do czynienia ze skłonnością
do traktowania wiary sytuacyjnie. I tak po cichu, nawet
stosowania zasady, że cel uświęca środki.
Niedawno w telewizji, mogę powiedzieć, bo to publicznie
szło, pewna osoba, skądinąd szacowna osoba, powołując
się rzekomo na swojego proboszcza mówi, że dla dobrej
sprawy można kłamać, i to publicznie. Nie sądzę, że
jej proboszcz tak wytłumaczył, ale ona w swojej swadzie
ludowej, w tej swojej chęci bycia popularną, strzeli
sobie coś takiego na całą Polskę. I nie myślę, żeby
sobie to za złe poczytała. To jest pewien symptom, jak
łatwo tego typu myślenie funkcjonuje i jest uważane za
coś normalnego. A dzisiaj słyszymy w Piśmie Św., dziś
do nas Pan Bóg przez to Pismo Święte mówi tak:
"Prawo Pańskie jest doskonałe i pokrzepia duszę"
(Ps 19,8), a więc nie może człowiek poprawiać Prawa Pańskiego.
Ono jest doskonałe, bo doskonały jest Bóg. I ono nie
jest po to, żeby przytłoczyć ludzką duszę, ale ono tę
duszę pokrzepia. Czyni ją zdrową, nadaje jej ten
kierunek , który z Boga płynie i on jest najlepszy dla
nas. I dalej mówi nam Słowo Boże o Prawie Pańskim:
"Jego słuszne nakazy radują serce" (Ps 19,9).
A więc Prawo Pańskie w swej słuszności nie jest po to,
żeby przygnębić człowieka, ono ma rozradować serce.
Zresztą już sam fakt, że człowiek nie musi błądzić,
że nie musi tracić energii i siły na poszukiwania jest
powodem do tej radości. Prawo Pańskie raduje serce. I
czytamy dalej w Psalmie Boże Słowo: "Sądy Pana,
prawdziwe, a wszystkie razem słuszne" (Ps 19,10).
Wszystkie razem. Nie może człowiek wybiórczo nastawiać
się do Bożej myśli, do Bożego prawa i przebierać jak
w koszyczku z gruszkami - która bardziej dojrzała to
teraz, a która mniej, to na kiedy indziej. Prawo Pańskie
prawdziwe. Są te prawa "wszystkie razem słuszne".
Tym prawem Pańskim mamy kształtować swe widzenie, swoje
sądy, swoje wewnętrzne sumienie. Ono jest tym Bożym
heroldem posłanym do naszej duszy.
Ale, Drodzy Zgromadzeni, chciałbym dziś na tym
spotkaniu, szczególny akcent położyć na znaczenie tego
prawa w wymiarze społecznym, w tym, co można by określić
sumieniem społecznym. Bo na ogół katolicy, tacy nasi
zwyczajni ludzie, łatwiej przyjmują Prawo Pańskie w
odniesieniu do własnego sumienia wewnętrznego. Świadczy
o tym chociażby to, że się coraz częściej spowiadają,
a więc widzą swe braki, swe grzechy. To Prawo Pańskie,
jeśli im ktoś przedstawi, ukierunkuje na nie, są skłonni
przyjąć. Natomiast w wymiarze społecznym, jakby poza
duszą człowieka, ale w duszy społeczeństwa - mówię
przez analogię - jest trudniej z uformowaniem tego, co my
nazywamy opinią publiczną, opinią społeczną według
myśli Bożej. Myśmy się bardzo mocno oswoili,
przynajmniej moje pokolenie, z tym, że istnieje rozdział
Kościoła od państwa, a to oznaczało oddzielanie
religii i wiary od życia. Gdzieś tam w duszy, gdzieś
tam przy pacierzu, gdzieś tam w domu, gdzieś tam w kościele
- proszę bardzo, ale "życie to jest życie". I
to w mentalności naszych polskich katolików jest tak
mocno zakodowane, nawet u pobożnych, nawet u tych, którzy
duże ofiary na potrzeby dobroczynne i kościelne składają,
jest to bardzo mocno zakodowane. Tak myślę, że wielką
rolą Akcji Katolickiej jest takie dogłębne
przepracowywanie tej naszej mentalności. To będzie długi
proces kształtowania tego, co możemy nazwać sumieniem
społecznym, żeby ludzie wyszli w sprawach publicznych, w
tych sprawach życiowych jakby poza swą duszę, żeby także
starali się odczytać jak jest Boża wola, jak to powinno
być po bożemu i żywić takie głębokie przekonanie, że
jeżeli to będzie po bożemu, będzie to i po ludzku. Człowiek
tym bardziej jest człowiekiem, tym bardziej wzrasta w
swoim człowieczeństwie im bardziej wnika w Boga, w Jego
myśli, w Jego wolę i stara się zidentyfikować,
zjednoczyć i wprowadzić to Boże odbicie w siebie i w całą
swoją działalność.
Straszą nas państwem wyznaniowym.
Dopiero wczoraj wieczorem, w telewizji, jeden ze znanych
ludzi, który zawsze wszystko wie najlepiej na świecie, właśnie
mówił, że Kościół chce stworzyć państwo
wyznaniowe. Państwo wyznaniowe byłoby wtedy, gdyby się
wymuszało, ze stosowaniem sankcji postępowanie wg
przepisów religijnych. Tymczasem Kościół jest posłany
żeby ewangelizować. I w tym znaczeniu Kościół chce
rzeczywiście przeniknąć Ewangelią, chce przeniknąć
Bożym Słowem ludzkie życie, bo uważa, że to jest
wielkie dobro dla człowieka, z tym, że nigdy nie
wymusza. "Jeśli chcesz". I nieraz z cierpliwością
przez lata i dziesiątki lat czeka na czyjeś nawrócenie.
A jeżeli ten się nawraca po dziesiątkach lat, Kościół
się cieszy. Nie mówi mu: "za późno, panie",
"teraz to się już zbaw sam". Tak nie mówi.
Oczywiście są też ludzie w Kościele i w państwie, którzy
by woleli powycinać, zrobić porządek jednym pociągnięciem,
tak raz, dwa, ale przecież sam Jezus mówi, że pszenica
i kąkol mają rosnąć aż do żniwa.
Dzisiaj słyszeliśmy fragment z Listu
do Hebrajczyków, który mówi: "Żywe jest Słowo Boże
i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny,
przenikające aż do rozdzielenia duszy i ciała, stawów
i szpiku, zdolne osądzać pragnienia i myśli
serca". Z jakąż mocą, w sposób obrazowy, ukazuje
autor tę Bożą myśl, że Słowo Boże ma wejść głęboko
i przeniknąć wszystko. Porównanie słowa do ostrego
miecza, że przenika duszę i ducha, szpik - aż tam -, że
ma być tym kryterium oceniającym myśli i pragnienia
serca. I chodzi o to, żeby właśnie to żywe, przenikające
Boże Słowo wchodziło w sumienie, nie tylko to osobowe,
ale też i w sumienie społeczne.
Zastanówmy się pokrótce, jak działać, aby to się mogło
dokonywać. Bo to się nigdy nie dokona w stu procentach,
to się musi ciągle dokonywać. I to my jesteśmy, jak
ten syn Alfeusza, wezwani, abyśmy współpracowali w tym
wchodzeniu Słowa Bożego w świat, aby Ono mogło ten świat
uzdrawiać, ukierunkowywać, czynić środowiskiem wzrostu
ludzi.
Potrzebna nam jest bardzo mocna świadomość,
że świat jest Boży. Że świat jest Boży. Gdy człowiek
poczuje się absolutnym władcą świata, to koniec. To
jest blokada dla prawdziwej wiary, prawdziwej religijności.
Świadomość, że świat jest Boży, że jest w nim Boża
Opatrzność, że świat jest Bożym darem a my ludzie
jesteśmy wezwani, będąc podobnymi do Boga, w jakimś
formacie swoim ludzkim, abyśmy współpracowali z Nim w
kształtowaniu tego świata we wszystkich wymiarach, w tym
przyrodniczym i tym społecznym i tym psychologicznym,
wewnętrznym. Boży świat, Boży teren.
Pan Bóg kiedyś Mojżeszowi powiedział,
kiedy stanął przed palącym się krzakiem, co było
znakiem szczególnej obecności Boga: "Mojżeszu,
zdejmij obuwie, bo ziemia na której stoisz jest święta".
Gdy się wchodzi do meczetu muzułmańskiego, trzeba zdjąć
obuwie i zostawić przed wejściem. Gdy się wchodzi w Boży
świat to trzeba "zostawić obuwie", co nie
znaczy, że mam chodzić boso, ale jakby bez obuwia, właśnie
w tym sensie, że z szacunkiem, z tym poczuciem, że nie
jestem całkiem u siebie. Jest taka książka pt. "W
drodze", w której autor (J. K. Huysmans) ukazuje
swoją drogę do Boga. Pisze, że najbardziej go denerwowało,
gdy widział jak w kościele tzw. pobożne osoby, tak się
swobodnie czują, że chodzą sobie jak stara kura po śmietniku.
Jego, który dopiero szukał wiary to drażniło, że człowiek
wobec Boga tak się może zachowywać. My powiemy, że
jesteśmy w domu Ojca. W domu Ojca człowiek czuje się
swobodnie. Dla niego to było za swobodnie. Wspominam ten
obraz po to, żeby pozostała w nas mocna świadomość,
że żyjąc w tym świecie, jesteśmy na Bożym terenie i
mamy wielkie Boże wezwanie, aby ten świat, także w jego
ludzkim wymiarze, kształtować po bożemu.
To jest wielkie powołanie, to jest
ewangelizacja, to jest ta również "nowa
ewangelizacja". Często się dzisiaj używa tego określenia
"nowa ewangelizacja". Myślę, że ewangelizacja
zawsze będzie nową, bo będą nowi ludzie, nowe
sytuacje, trzeba będzie nowych sposobów, nowej gorliwości
i trzeba będzie zawsze odnawiać swoją wierność Bogu,
a to dlatego, że nasze myślenie jest trochę przyprószone
pyłem tego świata i dość łatwo ulega zniekształceniu.
Dość łatwo człowiek odchodzi od takiego bardzo wyraźnego
autentyzmu ewangelicznego. My jesteśmy skłonni żeby
sobie w życiu coś złagodzić. Szukamy jakichś łatwiejszych
rozwiązań a tymczasem trzeba się wciąż odradzać, wciąż
na nowo zaufać Chrystusowi, wciąż poznawać myśl Bożą,
ład Boży, wciąż przyjmować to, jakby dostosowywane co
do formy i akcentów nauczanie, będąc przy tym wiernym
swojemu Mistrzowi. Wciąż trzeba, żebyśmy wprowadzali
Ewangelię we wszystkie dziedziny życia, by Słowo Boże
przenikało aż do szpiku, jak mówi nam dzisiejsze
pierwsze czytanie.
Ojciec Święty, kiedy był w Lourdes w 1983 roku, w tym
miejscu, które jest dla świata jakimś symbolem
uzdrawiającego działania Boga, za przyczyną Matki Najświętszej,
tam Ojciec Święty mówił też takie słowa: "Kiedy
ludzie próbują budować humanizm bez Boga, wtedy tracą
poczucie grzechu, a także poczucie sensu życia. Sumienia
się zaciemniają, (...) nie umieją odróżnić dobra od
zła, wielu nie wie co to grzech, albo nie chce wiedzieć".
Nie chce wiedzieć. I to jest sytuacja, która, gdy człowiek
się jej poddaje, czyni go w pewnym sensie nieuleczalnym.
Człowiek, który się nie chce poddać diagnozie i w związku
z tym przyjąć odpowiedniego leczenia, skazuje się na
nieuleczalność. I te symptomy nieuleczalności są dziś
bardzo mocno obecne. Dlatego też ci, którzy usiłują
bardziej świadomie, z większą wiarą, z większą wdzięcznością
Bogu jakoś włączyć się w ewangelizację, nie tylko
siebie ale i całego środowiska, winni czuwać, aby nie
ulegali tej presji świata bez Boga. Żeby tej presji nie
ulec, żeby mieć odwagę w jakimś gremium powiedzieć :
"Słuchajcie Państwo, przecież to jest Boskie
przykazanie, przecież On chyba lepiej wie niż my i nam
lepiej życzy niż my sami sobie". To jest
najprostsze stwierdzenie. Ilu ludzi stać na to, aby w
jakimś większym zespole, gdzie są różni ludzie po
prostu się odwołać do Pana Boga? Powiedzmy nawet, ilu
rodziców w domu stać na to, aby dorastającemu synowi, córce
powiedzieć: słuchaj Marysiu, Pan Bóg tak każe. Używają
innych argumentów, które też mają sens, ale które
ostatecznie mogą być niewystarczające. A więc
potrzebna jest nam ta odwaga odnoszenia się do Boga,
potrzebne jest nam to ciągłe odświeżanie także swojej
wierności czystej, prawdziwej Ewangelii, nie tej
przykurzonej, nie tej zniekształconej. I potrzebne jest
to zwykłe, bez ostentacji, osobiste świadectwo, że ja
wszędzie się liczę z Bogiem i liczę na Pana Boga.
Dlatego też mam w sobie dużo wewnętrznej siły, nie
poddaję się, nie załamuję, nie zniechęcam, robię to
co do mnie należy. Wiem, że jestem ograniczony, że nie
jestem w stanie dokonać rzeczy niemożliwych, ale to co
mogę, to bardzo dużo. To jest nieraz daleko więcej niż
ludzie robią. Stać ich nieraz na dużo więcej, ale
ponieważ nie mogą zrobić cudów, to mówią: "I
tak światu nie dasz rady" i nic nie robią. Nie
rozumieją, że właśnie potrzebne jest to osobiste świadectwo:
robić tyle na ile mnie stać.
Dzisiaj słyszeliśmy w Ewangelii, jak Pan Jezus mówi, że
przyszedł leczyć, i że nie potrzebują lekarza zdrowi,
ale ci, którzy się źle mają. Leczyć nie niszczyć.
Zwrócił uwagę na siedzącego na cle Lewiego i powołał
go i z niego uczynił Ewangelistę. My mamy czasem
tendencję do takiego dzielenia: czarne-białe, mamy
czasem tendencję do skreślania kogoś z listy. Tymczasem
Chrystusowe podejście jest inne: leczyć, to co ludzkie.
Jest w naszym świecie bardzo wiele instytucji a będzie
ich jeszcze więcej. Dawniej wszystkiego było tylko tyle,
ile państwo ludowe przepisało i tak to musiało być. Z
góry można założyć, że będą w tych instytucjach
pewne niedoskonałości, braki, że ludzka słabość w
nich będzie dawała o sobie znać. I jakie ma być nasze
nastawienie? To właśnie Chrystus uczy nas, że to co się
ma źle, potrzebuje lekarza, nie zniszczenia, bo jeżeli
to może służyć człowiekowi, to chociaż tam są pewne
braki, chociaż tam są nawet pewne złe zjawiska, to nie
można działać na zasadzie wycinania, ale musimy działać
na zasadzie uzdrawiania, cierpliwego poszukiwania, nieraz
obliczonego na dłuższy proces. To jest też tworzenie
społecznego sumienia, również co do sposobu działania.
I dzisiaj, w bardzo ostrych słowach, o tym jaką ma moc
Boże Słowo i jak ma przenikać, w Liście do Hebrajczyków
mówi nam Pan Bóg: "Przybliżmy się więc z ufnością
do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli
łaskę do uzyskania pomocy w stosownej chwili" (Hbr
4,16). Zaczynamy ten dzisiejszy dzień tutaj, nasze
spotkanie, takim właśnie przybliżeniem się do tronu łaski,
abyśmy otrzymali miłosierdzie, abyśmy znaleźli łaskę
i to jest nam potrzebne zawsze, w naszym wysiłku
wprowadzania Bożego Słowa w siebie, w swoje środowisko.
Wciąż trzeba nam się przybliżać z ufnością do tronu
łaski.
Jesteśmy w przeddzień jakby, przyjazdu Ojca Świętego.
16 czerwca będzie w naszej diecezji, w Starym Sączu. Już
przygotowania trwają. Bardzo wielu jest tu zaangażowanych,
którzy mogą pomóc w tych przygotowaniach. Patrzymy, jak
Ojciec Święty drżący, niemłody, sterany, ma odwagę
prawie 13 dni być w Polsce. Tak bardzo utrudzony. Jaka tu
ogromna siła zaufania Panu Bogu, ile wciąż tej cnoty
wytrwałości, aby nie ustawać, aby do końca być
wiernym tym słowom "Totus tuus"; słowom
bliskim sercu, niesłychanie zobowiązującym słowom:
"Totus tuus".
Zakończmy to rozważanie myślą Św.
Augustyna. Wiemy, że żył w świecie jeszcze prawie pogańskim,
że i w jego rodzinie matka była chrześcijanką, a
ojciec poganinem. Wiemy, że przeszedł okres życia
bardzo pogańskiego. Wiemy, że wezwany przez Boga, wydobył
się z tego, stał się wielkim chrześcijaninem, biskupem
Hippony. Ten właśnie Św. Augustyn wzywa między innymi
do takiego wytrwałego, usilnego działania i postępowania
naprzód. Mówi tak : "Umrzesz tego dnia, którego
powiesz : wystarczy! Dlatego rób coraz więcej, idź wciąż
naprzód, bądź zawsze w drodze, nigdy nie zawracaj i
nigdy nie zbaczaj z drogi!" Bądź w drodze, to nie
znaczy, żeby biegać tam i z powrotem, ale żeby dążyć
do osiągania celów. Nie mów wystarczy, bo umrzesz, nie
w sensie fizycznym, ale skończysz się w swym rozwoju, to
jest jakaś śmierć - zakończenie swego rozwoju, a więc
nie mów nigdy - wystarczy. Jeszcze coś mogę. Jeżeli
nie mogę, to pozostaje jeszcze cierpienie. To też jest
działanie zbawcze. "Rób coraz więcej, idź wciąż
naprzód, bądź zawsze w drodze, nigdy nie zawracaj,
nigdy nie zbaczaj z drogi". Niech nam Bóg w tym pomoże.
Amen.
Bp Jan Styrna